Ewangelia (Łk 21, 29-33)

Przypowieść o drzewie figowym

Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza

Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść: «Spójrzcie na figowiec i na wszystkie drzewa. Gdy widzicie, że wypuszczają pąki, sami poznajecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie te wszystkie wydarzenia, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie.

Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą».

KOMENTARZ

Chociaż słowa Pana trwają na wieki, wystarczy nam tylko chwila, aby o nich zapomnieć. Czy jest jakiś sposób, aby ta nasza „pamięć serca” nie zawodziła nas tak często?

MOJA DUCHOWA SKLEROZA

Z dzisiejszej Ewangelii chcemy nauczyć się tego, że wszystko przemija, ale Słowo Boże trwa na wieki („Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą”) oraz umiejętności widzenia, na ile żyję już tym słowem, o czym mówi przypowieść o drzewie figowym.

Jeśli jako uczeń Jezusa w Jego Słowie rozpoznaję niezmienną prawdę i jedyne kryterium postępowania, będę chciał to Słowo uczynić moją najwyższą wartością. Znam swoje ograniczenia i wiem, że będzie to proces, bo nie od razu dam radę wszystko poznać i wcielić w życie to, co mówi mi Bóg. Znam też swoją „duchową sklerozę” i pamiętam z mojego życia zbyt wiele sytuacji, gdy znałem co mówi Bóg, nawet się z tym utożsamiałem, ale w tym „jednym przypadku” te słowa jakby zawieszałem i robiłem po swojemu.

OD ROZUMU DO SERCA

Jak widzimy – od rozumu do serca wiedzie długa droga. Nie wystarczy to Słowo znać. Trzeba je zaakceptować w największych głębinach serca jako moją jedyną normę postępowania, a potem jeszcze przekładać na konkretne decyzje i postawy.

Ten proces nasiąkania Słowem Bożym i uznawania go za prawdę nie tylko rozumem, ale całym mną ma swoją nazwę. Jest to nic innego jak nawrócenie, które z j. greckiego tłumaczy się dosłownie jako”zmiana myślenia” (gr. metanoia). Chodzi o to, aby to Słowo na tyle „przeżarło” całego mnie, bym nie umiał już inaczej myśleć i żyć, jak tylko Ewangelią.

Nie chodzi tu o to, że mam się pozbyć samodzielnego myślenia i wolności, tracąc swoją indywidualność lub stając się niewolnikiem. Chodzi bardziej o to, że po grzechu pierworodnym uznaję w pokorze, że mam źle skalibrowany „aparat poznawczy” Boga, świata i siebie. W związku z tym żyję w półprawdach, niedomówieniach i kłamstwach o Bogu oraz nie patrzę na siebie i świat oczami Boga. Nie widzę wszystkiego w prawdzie, czyli jak głosi najprostsza definicja prawdy – w zgodności rzeczy z rzeczywistością. Dlatego chcę codziennie zwracać się do Boga, aby mnie „naprawił”, czyli bym widział i rozumiał świat tak, jak widzi go On.

I to jest właśnie nawrócenie – zmiana myślenia, z myślenia „popsutego” i ludzkiego na myślenie boskie czyli prawdziwe.

PO CZYM POZNAĆ, ŻE SŁOWO BOŻE WE MNIE WZRASTA?

Każde Słowo, które wychodzi z ust Pana to cząstka tej boskiej prawdy i lekarstwo na „starego człowieka” w nas. Dlatego ci, którzy postanowili, że codziennie będą karmić się tym Słowem, są z dnia na dzień uzdrawiani z duchowej ślepoty i kłamstw w których żyją.

Nie jest to tylko karmienie i uzdrawianie samego rozumu, chyba, że ktoś czyta i rozważa Biblię tylko po to, by dowiedzieć się czegoś więcej. Jeśli Słowo Pana nie traktujesz tylko jak klasykę literatury światowej, ale próbujesz modlić się nim, gryząc je, przeżuwając i trawiąc w sobie podczas codziennej medytacji, przyjdzie czas, że zauważysz, że coś się w tobie zmieniło. Twój wzrok się poprawił, bo widzisz rzeczy w sobie, których do tej pory nie widziałeś i dlatego spowiadałeś się tylko z tego, że nikogo nie zabiłeś, nie ukradłeś i więcej grzechów nie pamiętasz.

Jeśli prawidłowo karmisz się tym Słowem, zaczyna być w tobie coraz więcej myślenia Bożego i w zasadzie nie dopuszczasz już w głowie, że mógłbyś zrobić inaczej niż mówi to On. Zmieniają się twoje pragnienia i marzenia, które są bardziej duchowe niż doczesne. Twoimi rozterkami staje się to, czy wzrastasz w miłości i czy zrobiłeś wszystko, by tę miłość adekwatnie okazać Bogu i ludziom, których On postawił na swojej drodze. A ponieważ nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś swoje życie oddaje za innych, w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że twoje jakby drugie imię to „ofiara”, „służba” i „cierpienie”, ponieważ zaczynasz rozumieć, że to czego zazdroszczą nam aniołowie to Eucharystia i cierpienie będące najwyższą oznaką miłości.

Nie dzieje się to od razu, potrzeba do tego dojrzewać tak jak figowiec z dzisiejszej przypowieści. Wystarczy codziennie robić swoje, karmiąc się tym Słowem jako pokarmem i lekarstwem oraz wcielając je w czyn. W pewnym momencie to Słowo wypuści pąki (miłość) i przyniesie owoce karmiące innych. Jeśli nie widzisz tych pąków (ofiarna i służebna miłość na wzór Jezusa), albo cierpliwie czekaj i rób swoje, ale skonsultuj to z kimś doświadczonym, bo może robisz coś źle.

Bądź na bieżąco: