Ewangelia (Mt 9, 27-31)
Uzdrowienie niewidomych, którzy uwierzyli w Jezusa
Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza
Gdy Jezus przechodził, ruszyli za Nim dwaj niewidomi, którzy wołali głośno: «Ulituj się nad nami, Synu Dawida!» Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: «Wierzycie, że mogę to uczynić?» Oni odpowiedzieli Mu: «Tak, Panie!»
Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: «Według wiary waszej niech wam się stanie». I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: «Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie!» Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy.
KOMENTARZ
Bycie niewidomym to w pewnym sensie obraz całego naszego życia wiary. Nie mamy nic więcej, niż głos i słowo Pana oraz ufność, że idąc za tym głosem spotkamy z Nim w wieczności, gdzie On sam otworzy nam oczy i wreszcie zobaczymy Go osobiście.
IDĘ ZA TOBĄ, NAWET JEŚLI CIĘ NIE WIDZĘ
Wzrok nie jest naszym jedynym zmysłem. Owszem, dociera przez niego ponad 80% informacji z otaczającego nas świata, ale mamy do dyspozycji również inne zmysły. Kiedy wzrok zawodzi, wyostrza się słuch, dotyk i zmysł wiary innym ludziom. Dzięki temu, nawet jeśli się nie widzi wszystkiego, można w miarę bezpiecznie poruszać się po świecie.
Właśnie w ten sposób do Jezusa trafiło dwóch niewidomych. Ewangelia podaje nam, że kiedy Jezus przechodził, ruszyli za Nim i szli tak długo, aż doszli do jakiegoś domu, gdzie Jezus przywrócił im wzrok. Nie wiemy jak długo szli, ale skoro nie mieli zmysłu wzroku, szli w ciemnościach, aż spotkali osobiście Jezusa.
KROCZENIE W CIEMNOŚCIACH TO STYL ŻYCIA
Jakże bliski ten obraz jest każdemu, kto idzie już trochę za Jezusem. Czy tak wyobrażałeś sobie życie z Nim? Że będzie tylko prosto, tylko miło i będziesz widział Go wyraźnie każdego dnia? A tu zamiast prostej drogi, jeszcze bardziej kręta; zamiast samych przyjemności ciągłe walki, troski i „jazdy duchowe”; a zamiast ciągłego widzenia jest raczej ciemność i zdanie się bardziej na głos Jezusa, niż na oglądanie Go.
Na taki styl życia trzeba się świadomie zgodzić. Tak ma być. To wszystko jest normalne. Dopiero w Niebie będę cieszył się pełnią oglądania Go. Póki co, mam teraz wszystko co jest mi potrzebne, aby iść za moim Mistrzem. Mam Jego słowa, które są pewne i Jego głos, który słyszę w sercu. Mam ufność, że Pan wie dokąd mnie prowadzi. Mam wiarę, że On widzi każde moje strapienie i słyszy moje jęki, gdy wołam do Niego „Ulituj się nad nami, Synu Dawida”. Wszystko mam! Mogę bezpiecznie za Nim iść, tak długo, jak będzie trzeba, aż On sam otworzy mi oczy.
NIEWIDOMI TRZYMAJĄ SIĘ RAZEM
Wiele razy, gdy czytamy Ewangelię, za Jezusem najchętniej szli tłumnie niewidomi, trędowaci, kalecy i wszyscy inni, którzy czuli się chorzy. Wspaniale wyraża to jeden z hymnów brewiarzowych:
„Jezu otoczony rzeszą kalek, ślepców, trędowatych, ciał niemocą naznaczonych, dusz błądzących po bezdrożach;
Jezu, któryś miał przyjaciół, w śród celników, jawnogrzesznic, któryś szukał pogardzonych, zeszpeconych plamą winy”.
Dlaczego zwracamy dziś na to uwagę? Ponieważ Ewangelia podpowiada nam, że owych ślepców, którzy przyszli razem do Jezusa było dwóch. Jakoś tak jest, że jeden chory najlepiej dogada się z drugim chorym, jeden trędowaty z drugim, jeden niewidomy z innym. Jeśli szukasz prawdziwych przyjaciół, z którymi będziesz mógł iść za Jezusem, szukaj ich wśród właśnie takich ludzi: poranionych, odrzuconych, doświadczających swoich słabości, wśród tych, którzy się źle mają i wiedzą o tym. Nie znajdziesz ich natomiast pośród tych, którzy uważają się za porządnych, poukładanych, dobrych i wszystkowiedzących. Oni są jeszcze bardziej niewidomi. Tobie zaś niech wystarczy towarzystwo i przyjaźń innych ślepców, którzy może po omacku, ale szukają Jezusa, bo nie mają w nikim innym nadziei.